Osiedle na Karolewie
wykonano | 1958
dodano | 15.06.2014
karolew
dodał(a):
Piotr Nizio
Jak mówię, Karolew to był mój pierwszy, pierwszy ten, pierwszy stały adres i pierwszy mój dach nad głową własny. Spółdzielcze, bo spółdzielcze, tak to się zaczęło, zresztą mnie zmusił do tego kolega z wytwórni, Wojtek Fiwek, który też, no, szukał mieszkania. Mówi, stary, zapisujemy się do spółdzielni. To był pięćdziesiąty ósmy rok bodajże, ja mówię, stary, kurczę, ile to będzie kosztowało? Bo to wtedy, wie Pani, dopiero były wtedy te raczkujące początki i nikt nie miał pojęcia w ogóle, czy my, czy nasze pensje wytwórniane wystarczą na raty miesięczne jakieś. Mówi, stary, masz wyjście? No nie mam wyjścia, rzeczywiście nie mam wyjścia. No tośmy się zapisali do tej spółdzielni. Byliśmy na wmurowaniu aktu erekcyjnego pod, pod pierwszy blok, to pamiętam, w błocie, bo błocie, mało tego, to nawet jeszcze to w książce to zaznaczyłem, po raz ostatni została użyta nazwa pierwotna spółdzielni „Osiedle Bezdomnych Kochanków”.Ono się tak nazywało. Skąd się to wzięło? Z filmu, z filmu włoskiego. Była ulica Bezdomnych Kochanków, myśmy to od razu, mówimy tam, ulica to za mało, my musimy mieć całe osiedla, to zrobiło się „Osiedle Bezdomnych Kochanków” oczywiście. Z tym że, ja mówię, potem jak było odbieranie kluczy, to już pod szyldem, to już nie byli kochankowie, to może młodzi ludzie, ale już z dziećmi i z kochankami to raczej to się słabo kojarzyło, zmieniono nazwę na „Osiedle Młodych” i, i chyba bez żalu, bo to ona była taka trochę pretensjonalna może z tymi bezdomnymi kochankami. Ale to był ten fakt, ja to mówię, ja to zapamiętałem, że to na akcie erekcyjnymi było, ostatni raz użyta ta nazwa „Osiedle Bezdomnych Kochanków”. Początki były tam jak zwykle, jak to wie Pani, te, mmm, dziewicze tereny, że tak powiem. Przecież nam nawet na/, chodników nie położyli, czyli jak ja się urządzałem? Byłem zaprzyjaźniony w kiosku, bo ja zawsze kiosk koło domu miałem zaprzyjaźniony, obojętnie gdzie mieszkałem, to miałem kiosk zaprzyjaźniony, gazety, nie gazety. Jak mieszkałem u tego pana, ojca mojego kolegi, mówi: „Panie, jak pan to załatwił, ja tutaj tyle lat mieszkam, ja w ogóle nie mam takich chodów w tym kiosku jak pan!”. A ja mówię, widocznie *(z uśmiechem), widocznie umiem rozmawiać. Miałem buty gumowe, zakładałem idąc do pracy, przebierałem się w kiosku, w kiosku zostawiałem buty i jechałem do wytwórni. Wracałem, przebierałem się znowu i wracałem stamtąd. To jakiś czas to trwało, nie za długo, ale to jednak trwało, to potem powolutku, powolutku jakoś to się... No i wie Pani, no, radość to była straszna, jak to dostałem mieszkanie, to pamiętam, Jezus Maria, jeszcze koledzy pomagali przy przeprowadzce, wnieśli, co ja tam miałem, no, najcięższe, czego miałem, to był kosz z książkami, jeszcze tych książek tyle nie było, ale w każdym razie no, no, było tego sporo. Wtargali to na trzecie piętro, właśnie między innymi Machejko, który mnie ucałował w czółko i mówi: „Oj, dziękuję ci bardzo, że mi, że nie masz fortepianu.”. Jego żona też przy tym była, położyła od razu serwetę na stole, ten stół to jeszcze w kuchni stoi, kurczę, ma sześćdziesiąt lat, znakomity, serwetę na stole, jakieś kwiaty, założyła firaneczki w oknie, ja mówię, kurczę, ja jestem w domu, ja jestem w domu! O Jezus Maria! Ja jestem w domu, w ogóle wie Pani, to było coś niesamowitego.
Autor:
Marta Madejska
Licencja:
Creative Commons
zgłoś naruszenie zasad