No, pod koniec studiów udało mi się załatwić pracę, w filmie jednak. Powiedziałem, wyrzucili mnie drzwiami, ja wracam oknem, co prawda w oświatówce a nie w fabule, bo każdy jak szedł do szkoły filmowe...
Praca
lata | 1960 dodano | 26.12.2018
dodał(a): melaine koina
Pierwsze, to jak zacząłem pracować w budownictwie, proszę panią, to były moje magazyny na Niciarnianej, do dziś dnia tam stoją. To tam też jest basen, co budowałem. To pracowałem Przedsiębiorstwo Przemysłowe Jedynka, Aleja Kościuszki 101. Ten budynek tam stoi, tam jest jeszcze to przedsiębiorstwo też. A bloki jak zacząłem budować, to pięćdziesiąty... W Przemysłowym pracowałem od pięćdziesiątego pierwszego roku, od siedemnastego kwietnia, do pięćdziesiątego ósmego roku (...). Bardzo dobrze zarabiałem, nie powiem (...). A my wtedy, tam nas było sześćdziesiąt pięć zbrojarzy. W mojej brygadzie, bo musiałem, kończyłem te kursy, to wszystko, zdałem wszystko bardzo ładnie. No i później brygadzistą. No to tak: sto złotych miałem miesięcznie więcej od normalnie, od każdego pracownika, który pracował. No bo to były grupy. Jeden miał dziesięć złotych na godzinę, drugi miał dwanaście, czy pięć złotych było przecież. Najmniej mieli dziewczyny. To już trzy pięćdziesiąt to była największa.
No i mieliśmy przyszłych inżynierów, co przychodzili, studenci znaczy się. Dziesięć dziweczyn, dziesięciu chłopaków (...). No byli takie tam się pod tego, zaczęły dziadka podrywać. No jescze nie byłem dziadek. To tak. Nie raz, nie dwa, nie trzy. W końcu mnie to wkurzyło, i do kierownika. I moja brygada miała, tylko nas było dwóch żonatych. Przepraszam, trzech. A tak same chłopaki... No i do tego mi pięć dziewczyn jeszcze dał. To ja do kierownika mówię i do dyrektora: "Panie dyrektorze, to co pan ze mnie, mówie robi? Jakiegoś tu, mówię, wie pan, takiego, co ma jakieś tu zakładać bałagan panu na budowie? Nie. I proszę iść powiedzieć tym dziewczynom, mówię, ja nie życzę sobie (...) Nas jest, mówię, tylko trzech, żonatych, mówię. Kolega jest zastępcą, no a tamtem w razie, czy ja, czy ten mój zastępca, no ten jest trzeci, mówie. I niech one nie wychodzą mi do pracy, bo mają fartuchy, mówię. Ja nie potrzebuję oglądać ich biustów, nie nic, mówię. Bo to jest praca, mówię, a nie opalanie, mówię. Bo jeśli tego oni nie przestaną, mówię, to niech mi pan szczerze wierzy, mówię, że będą skargi na mnie nie z tej ziemi. To mnie zwolnicie, mówię, ale nie pozwolę na to, żeby te moje, mówie barany, bez przerwy: panie Władziu, tego nie ma, tamtego nie ma. Nie wzieliśmy tego, jak jechaliśmy na montaż, nie? Mówię: wszystko było". Zawsze na każdym, co robione było, wyliczone było co do sztuki. Jeśli nie raz parę sztuk tam więcej było niektórych części. A się musieli opalać. To ja powiedziałem, takie pokrzywy rosły, tam jest taki teren wielki na Niciarnianej przecież, jak te magazyny co stoją. Pokrzywy rosły. Taak, jak tylko widziałem, że się opalają. "Tu jest nie opalarnia, żeby się opalać. Nie wczasy, tylko tu jest praca, mówie. Tu macie lekką pracą, do wyginania tych części, po dwie sztuki wyginacie tym kluczem, mówię. I jeszcze macie krzywdę, mówię, macie krzywdę? Wam jest nie wolno nosić ciężarów, do szesnastu kilogramów, mówię. Pręty długie do czterech metrów, mówię, a wy nie nosicie, bo my zabieramy na wóz. Nic, mówie. I proszę mi się to nie robić, mówię. BO bez przerwy koło nich się kręcili, te chłopaki.
No i przychodzi ten dyrektor, kierownik i naczelny inżynier, pamiętam ich. To bardzo pożądne ludzie. Tak szef patrzy, życzenia złożył, widzi, że wędlina na stole, na tależu jest, ciepła taka. I tak. Były trzy duże stoły, na każ Obszedł ten stół, ale tak dochodzi do mnie, było Władysława. Składa mi te rzyczenia i to, ale mówi tak: "Panie Władysławie, ale takiego czegoś, to się nie spodziewałem. Życzenie panu dyrektor składa, mówi, ale nie widzę żadnych kropli na stole, jak to jest, mówi. Jecie, mówi, wędlinę, a kropli nie ma?".
W mieszkaniówce pracowałem chyba cztery lata, proszę panią, sześćdziesiąty drugi, sześćdziesiąty trzeci rok, co taka ciężka zima wtedy była (...). I wozili nas na Widzew do odgarniania śniegu. To wtedy cała Łódź, budownictwo w ogóle stało, tylko wszyscy ludzie do odgarniania śniegu, to było. No dobrze. No. Wozili, wozili. Człowiek pracował normalnie osiem godzin. Jak do wypłaty, po dwóch tygodniach czasu, to za dwa tygodnie pracy, osiem godzin, ja dwieście pięćdziesiąt złoty i kolega dwieście pięćdziesiąt złotych. Ja tak patrzę, wypłacają. Ja mówię "za co to jest, mówię, za tramawaje, którymi jeździliśmy? Czy za pociągi?", bo mogliśmy pociągiem z Dworca Fabrycznego pojechać. "Nie, to za waszą pracę. Przecież wy nie pracowaliście, tylko jechaliście i łopaty w śnieg wrzucaliście i do domu przyjeżdżaliście".
Autor:
Nieznany
Licencja:
Creative Commons
Pierwsze wrażenie, pierwsze wrażenie z wytwórni, jakie wyniosłem, to był zegar, proszę Pani, zegar w portierni, połączony z tą wajchą, z tą ja to zawsze przywołuję na przykład ten film z Chaplinem, „D...
ten jeden z większych plusów, a drugi taki plus tej mojej roboty, potem raczej jak, jak już zacząłem samodzielnie robić, to były kontakty z ludźmi znowu, i to z konsultantami.