Łódzkie „Kąty”. Domy familijne przy zakładach Allart Rousseau
lata | 1920 dodano | 19.12.2018
dodał(a): melaine koina
Takie rozmyślania o własnym dzieciństwie, o przeszłości to właściwie zaczynają dopiero powstawać, myślę, kiedy człowiek osiąga jakiś tam wiek, przede wszystkim ma czas na to, żeby przeglądać jakieś archiwalia, które pozostały w domu, jakieś wspomnienia, czasem coś z lektur. Ale takie najwcześniejsze lata oczywiście to dotyczą w Łodzi tak zwanej osady Kąty, znajdującej się w południowo-zachodniej części miasta. Ta ówczesna ulica Kątna, dzisiaj Wróblewskiego, wiodła z południowej części ówczesnej Łodzi do tej osady Kąty. Tam, w takim kąciku, przy granicy z wsią Rokiciny właśnie się urodziłem. A te Kąty dlatego prawdopodobnie tak były nazywane, że grunty mieszczan łódzkich miały takie dwie wypustki – jedną na południu, właśnie w tych moich Kątach, drugą mocno na zachód, w kierunku cmentarza na Dołach, i tamta część nazywa się Kusy Kąt, ale to już dla mnie jest właściwie zagranica prawie. Tam nigdy nie bywałem w dzieciństwie.
W tym miejscu, gdzie ulica Kątna robi taki dosyć ostry zakręt, u wylotu ulicy Braterskiej, od tego miejsca zaczyna się już właściwie to, co można by nazwać osadą Karolew, bo tam kawałek dalej to właśnie nazywano już Karolewem, to już nie były Kąty tylko Karolew. Ale w tym miejscu, tak właściwie to jest moja tylko hipoteza, musiał dawniej być ryneczek tej osady Kąty. Bo konfiguracja budynków, jaka tam się znajduje, i ulic, jakie tam odchodzą, sugerowała, że to musiał być ryneczek tych Kątów. Stały tam takie drewniane budynki, które musiały pochodzić z tej osady Kąty, one na pewno miały sto lat, musiały strzechą być kryte kiedyś, w tamtych czasach, i one były ustawione właśnie w taką konfigurację, jakby to było coś w rodzaju ryneczku, rozchodziły się gwiaździście uliczki w różne strony.
Urodziłem się właśnie na tej ulicy Kątnej, w domach postawionych przez fabrykę włókienniczo-wełnianą Allart Rousseau. Te budynki mieszkalne były dosyć rozległe, w kilku grupach się tam sytuowały. Była część pod numerami: 46,48,50, właśnie tam, gdzie się urodziłem, ale była również i część, w której mieszkali troszeczkę tacy, no, ważniejsi pracownicy zakładów, bo w tej mojej części, to mieszkali portierzy, strażacy, tak zwani smarownicy - ludzie, którzy smarowali maszyny. To była taka średnia albo niższa kadra pracownicza.
Ta ulica Kątna w tamtym czasie, kiedy byłem dzieckiem, a właściwie jeszcze po ‘45 roku latarnie gazowe oświetlały tę ulicę. I pomiędzy tymi budynkami, w których się urodziłem, są takie dwie przerwy, które - dzisiaj to tam jakaś pergola jest, są jakieś pnącza – ale w tamtych czasach, kiedy właśnie wychodziłem z budynku i szedłem do szkoły, to był bardzo masywny płot z desek, za którym stała taka pochyła skrzynia, do której się wylewało nieczystości, była siatka, kratka, żeby tam obierki od ziemniaków czy od cytryny nie wypływały na ulicę, ta kratka to zatrzymywała, pan Stańczyk, dozorca, później to wybierał i gdzieś tam dalej, i to wypływało przez taki rowek na ulicę i pan Stańczyk później jakieś chlorowanym wapnem, całą tą część tego rynsztoka, prawdopodobnie na skutek jakichś zarządzeń sanitarnych, to wlewał, żeby nie było jakiejś epidemii czy czegoś takiego. Teraz tam już jest kanalizacja i takie rzeczy się nie zdarzają. Ja tutaj w takich wspomnieniach jeszcze pamiętam, że - to dziecko też sobie, sobie potrafi w głowie uprzytomnić – jak szedłem do szkoły, to normalnie to człowiek by nie zwracał na to uwagi, ale chodniki były wyłożone naturalnym kamieniem, takim czerwonym piaskowcem, nieduże płytki, a ponieważ one miały niejednakowy kolor te płytki, to skakało się tak zygzakiem i pamiętam stąd właśnie i kolor tych płytek i później, jak się zorientowałem, te płytki zostały przeniesione do parku Poniatowskiego, jak założono betonowe chodniki, to one tam jeszcze są, w niektórych miejscach.
Ten szereg budynków na Kątnej, który jest od skrzyżowania z ulicą Piasta już, to cały aż do ulicy Różanej właśnie zajęty był przez zabudowania fabryki Allarta. Były trzy budynki, te mieszkalne, w nich ja się urodziłem, później większy budynek, gdzie była taka średnia kadra techniczna, więc majstrowie, kierownicy działów, dalej garaże dyrektorskich samochodów, tam ogrodnik mieszkał jakiś jeden czy drugi, bo przed pałacem był bardzo ładny ogród. Jeszcze bliżej, pod numerem 40 był taki budynek - i on jest, zresztą stoi do tej chwili – w którym mieszkała córka dyrektora, z domu Saladin, Saladę się pewnie mówi. Nazywano to czasem drugim pałacem, ale to taki sobie budynek dosyć zwyczajny, natomiast sam pałac Saladin to już jest bardzo elegancka budowla, z bardzo dużym i ładnym ogrodem, tam później po wojnie postawiono przedszkole i jeszcze dalej elektrociepłownia to zrujnowała do reszty. Ten pałacyk, jego wnętrze to pamiętam dlatego, że po wojnie tam była świetlica zakładowa, tam moja przedwojenna koleżanka ze szkoły podstawowej, która poszła do szkoły muzycznej, prowadziła lekcje gry na fortepianie, to oczywiście w te pędy się zapisałem, żeby Krysię spotykać. Niedługo trwała ta moja edukacja fortepianowa, ale było bardzo przyjemnie.
Autor:
Nieznany
Licencja:
Creative Commons