Także to ta tematyka historyczna to mi towarzyszyła cały czas po chyba tego, tych, znaczy, robiłem i o, o miastach zabytkowych, ale to się wszystko ocierało o historię, natomiast z Łodzią jakoś tak by...
Niesamowity Park Helenów
lata | 2010 dodano | 05.12.2018
dodał(a): melaine koina
Zamieszkałem na początku ulicy Sterlinga. W dużym już mieszkaniu, bo na Rybnej urodził się mój brat. Także było nas już czworo i babcia piąta. To był parter, ale naprzeciwko ulicy Północnej, której wcześniej nie było, Sterlinga zakręcało pod kątem prostym w stronę operetki. I tam, naprzeciwko mnie, był przepięknej urody park. Nazywał się wtedy 19 stycznia. Do pierwszej podstawówki poszedłem, właśnie na ulicę 19 stycznia, obecnie Anstadta, gdzie teraz jest liceum - dwunastka. Park był ogrodzony. Była kuta brama na wprost Sterlinga, reszta wymurowana, lampy przepięknej urody, ale z latami ulegał degradacji. Ja pamiętam jeszcze takie atrakcje jak trzy stawy, potem niektóre wyschły, a jeszcze później nastąpiła przebudowa ulicy Północnej, została ona przebita aż do Kilińskiego, i rogu Franciszkańskiej i tam zasypano jeden staw, który był olbrzymi. Do dzisiaj przetrwała jedynie namiastka tego, co ja widziałem w latach 50., 60.
Pan Anstadt to był browarnik. Za zakup tych ziem, cała Łódź go obśmiała, taka zdrowo myśląca Łódź, bo po co facet kupił nieużytki. Te nieużytki sięgały chyba do obecnej ulicy Wojska Polskiego. Głównym celem Anstadta, była sprzedaż piwa, i pierwsze budynki jakie postawił, to były altanki, proste, nieosłonięte żadnymi ściankami. Matka mnie tam zabierała na ciastka, bo powstała również kawiarenka. To było w takim miejscu, które było punktem widokowym na cały park. I w miłym otoczeniu przyrody mieliśmy spożywać te jego wytwory. Anstadt tak się wzbogacił, że potem przy ulicy Północnej powstała, jego restauracja, myśmy mówili na ten budynek Sparta, ze względu na znajdujący się na ścianie przedwojenny, wyblakły napis (mieścił się tam klub sportowy Społem). A w moim podwórku, naprzeciwko, były szatnie no i tam, po wojnie, ludzie mieszkali. Był to drewniany budynek, w którym też żeśmy wyczyniali przeróżne cuda, przeróżniste cuda się robiło! Była wielka skrzynia na piasek, chyba z solą. No to się złego klienta zamykało za karę. Mieliśmy też dodatkową atrakcję - ciągle robiliśmy wykopki archeologiczne. Równolegle do Północnej, był bunkier. Nie wiem przez kogo wybudowany, ani kiedy, nigdy nie interesowałem się tym. On był tak częściowo odkryty, miał ok. dwudziesto centymetrowe dziwne otwory, pewnikiem jakieś wywietrzniki to były, a wyjścia były zasypane. No i co myśmy stworzyli grupę kopaczy, to drudzy kopacze nam zasypywali, pewnikiem byli to dorośli! No ale nastąpił taki dzień, że myśmy się tam dostali. No ja mam z tego zdarzenia traumatyczne przeżycie, bo bunkier był i tam w środku też zasypany. Wygrzebaliśmy taką dziurę, że dziecko tam weszło, no ale ktoś zaczął przez te otwory sypać mi piasek i wtedy powiedziałem, że już nigdy! Mimo, że byłem młody i głupi, to już nigdy, do tego bunkra nie wszedłem.
Natomiast wracając do parku, no to działy się tam cuda. Gdziekolwiek byłem starałem się poznać jego historię, czy to w bibliotece czy to od kogoś. Obok kawiarni był amfiteatr. Przez całe lata, nawet dużo później, jak ja już byłem dorosły, posiadając nawet dziecko, widziałem jak to ulega degradacji, bo jakiś baran na środku zapalił ognisko. No i w pewnym momencie ten amfiteatr zburzono. To właściwie była taka aula muzyczna, amfiteatr to jest dziura w ziemi, a to było raczej, takie pół kopuły. No ale wracając do tej kawiarni.
Spod tej kawiarni, wychodziły trzy alejki, stoki były pod kątem 45 stopni. No i spacerowicze mogli sobie chodzić wzdłuż stawu. I spod kawiarni w postaci takiej dziwnej budowli, utworzono wodospad, pod którym się przechodziło, tymi alejkami. Był wykonany z cegły. Wiem, bo myśmy tam też grzebali, patrzyli z czego i jak to jest zbudowane. Były takie półkoliste, blachy z miedzi, ale ktoś kiedyś ukradł te blachy. Zginęły pewnego dnia. Przeolbrzymie, średnicę miały około półtora metra. Rynny wykonane były częściowo z ołowiu, żeby woda nie przeciekała, i takimi kaskadami ta woda od tej kawiarni się przelewała aż do stawu. Piękna rzecz! Pamiętam, że za moich młodych lat jeszcze ciekła ta woda, to było piękne. Szumiało, bo to spadało z tych półokrągłych miedzianych blach, na półtora metra w dół, było to wykończone kamieniami polnymi, a niektóre z nich były przepięknej urody, z jakimiś żyłami, czerwone, zielone, ale wielkości co najmniej stołu, ważyły tak skromnie licząc po 2, 3 tony. To z czasem niszczało a obecnie jest całkowicie wyrównane i nawet śladu nie ma, nie ma tego obiektu, są gładkie alejki.
Następnym obiektem, którym się zachwycałem, było ZOO. Cały park, za moich jeszcze czasów, był ogrodzony, i biegały takie zwyczajne zwierzątka jak sarenki, pawie. Ponoć kiedyś tylko w weekendy nie trzeba było płacić, a w tygodniu kilka kopiejek, opowiadała mi to jakaś starsza pani w tramwaju, że trzeba było płacić za wejście do tego parku. ZOO było od strony ulicy Wojska Polskiego. Były tam niedźwiedzie, małpy, nie wiem, czy jakieś zębacze typu tygrysy też. Następną atrakcją były stawy, myśmy tam budowali różne rzeczy. Ja od zawsze chodziłem na kółko chemiczne, na kółko fizyczne. Od zawsze do modelarni zaglądałem. I z kolegami budowaliśmy rakietowe samoloty, rakietowe łodzie, a potem puszczaliśmy na tych stawach. A jeszcze wcześniej główną atrakcją była rzeka Łódka. Rzeka Łódka, w tym miejscu miała, w takie suche lato, około 20-30 centymetrów szerokości i głębokości może 5 centymetrów. Płynie przez park, zasila te stawy, a potem płynie pod Manufakturę. Tam też była atrakcja, bo był otwarty kanał, potem kratę ktoś wmontował, potem po jakimś czasie ktoś znów tę kratę wyrwał, a w tej chwili jest to zasypane. Olbrzymi, burzowy kanał, Łódka w to wpływa, idealnie przez niego do Manufaktury idzie, cały tramwaj by się tam chyba zmieścił. Kanał jest z czerwonej, przepięknej urody cegły. Robiliśmy tam wyprawy, ale kiedyś nas stamtąd pogoniono, bo myśmy byli zaopatrzeni w… zwyczajne świeczki, zapałki, no i ktoś postraszył, że mógłby tam się pojawić jakiś dziwny gaz, metan, i mogłoby to wybuchnąć. Wtedy bateria, latarka to był jakiś zbytek. A kiedy tramwaj przez Kilińskiego przejeżdżał, to straszny dźwięk był, taki, że można było ogłuchnąć.
Wciąż nie wymieniłem wszystkich atrakcji. Bardzo mi się podobała grota. Wykonano ją z koralowca o kremowej barwie. Wiem, bo kiedyś oddłubałem kawałeczek. Niestety łódzki klimat spowodował, że teraz ona jest czarna, z odległości wygląda jakby była wykonana z żużla. Co jeszcze? no trochę powyżej, w okolicach ZOO, była prześlicznej urody fontanna. I fontanna ta długo nie miała swojego epicentrum. Ale pewnego dnia się ono pojawiło; była to rzeźba, w postaci krasnoludka z blachy miedzianej. Krasnoludek miał parasol i z tego czubka parasola na parasol spadała woda. Półtora metrowy to on był, ten krasnalek. No i też zginął. Pewnego dnia ktoś nam powiedział, ze w tym parku, właśnie ta fontanna była kiedyś otoczona muszlami morskimi. Wtedy zaczęliśmy prowadzić kolejne wykopki archeologiczne i znaleźliśmy potłuczonego tygrysa. Niestety nie udało mi się go złożyć, bo to na mnie padło. Już byłem manualny, bo dłubię od ósmego roku życia. Zacząłem od robienia drewnianej biżuterii dla mamy, dla babci, i tak dalej. Wtedy posiadałem już niektóre gatunki klei, żywice były wtedy jeszcze w powijakach, ale warsztat niejako mi się bogacił. Wiele rzeczy wykonywałem jednak wciąż jakimiś prymitywnymi środkami. Można na przykład sokiem z czosnku skleić porcelanę. I ja tak robiłem. Ale tego tygrysa 3/4 brakowało. No i on był takim naszym podwórkowym skarbem. Był schowany w piasku, w tej skrzyni z piaskiem na zimę. Dobrze schowany, bardzo głęboko. Ale muszli nie znaleźliśmy nawet strzępka.
Po latach znalazłem książkę o Łodzi, gdzie widać jak wyglądał kiedyś ten park. Było tam jeszcze więcej atrakcji. Był też chiński domek tuż przy wodzie. Za moich czasów ze stawów wystawały pale. To dopiero była atrakcja, to można polecać wszystkim Łodzianom; ekstremalne zimowe zjazdy z tych palików. Tam się nauczyłem jeżdżenia na nartach i Kasprowy nie był mi straszny. Jeśli tam się nauczysz zjeżdżać na nartach, to nic złego cię już nie spotka. Gdy byłem dzieckiem przyszła moda na zjeżdżanie bez kijków. A naprawdę, kto się na tym zna wie, że ciężko pokonać taką muldę jaka tam była. Prosta alejka, a potem nasyp pod kątem 45ciu stopni. To tutaj się z nartami cuda dzieją. Robiło się to sposobem, ale wciąż było to przeżycie. Na sankach, na wprost, nie radzę tego robić, bo sanki się rozlatują. Ale tak po skóśce jak to my mówimy, można. Także zimą to tam były przeróżne, przeróżne historie. Zimą, jak to zimą wcześnie czarno się robiło, powiedzmy, po trzeciej. No i pewnego razu zapomniałem o bożym świecie bo akurat były zjazdy. Była jeszcze dodatkowa atrakcja, bo na stawie był lód, więc podczas zjazdu, na stawie się miało największą szybkość, aż lądowało się na przeciwległym wale. No i przy dobrej prędkości, kiedy na sankach było dużo osób, to była i wywroteczka. Także działo się dużo małych nieszczęść. Kiedyś, zapomniałem o bożym świecie, wróciłem późno, a w domu: gdzie byłeś? A na podwórku. W parku cię nie było? Nie, w parku mnie nie było. I ktoś mnie klepnął, ojciec lub babcia. Ja miałem płaszczyk taki, szynelowy, i jak się zjeżdżało na sankach, to podczas hamowania ten śnieg się pod spód dostawał, aż prawie pod głowę i tworzyła się taka jedna wielka skorupa. I to w przedpokoju wypadło. A ja nie byłem w parku.
Jest tam też taka od strony Anstadta, aleja spadająca w dół, tam kiedyś były przedziwne nasadzenia, tam najbardziej interesowała mnie biologia. Były tam przeróżne drzewa, np. cisy. Po latach dowiedziałem się, że ta aleja jest wyłożona żwirem aż z Lazurowego Wybrzeża! Chodziłem nią tyle lat i o tym nie wiedziałem.
Ale chciałbym wrócić może do ulicy Anstadta. Tak więc skąd ta nazwa 19 stycznia? A no dlatego, że moja podstawówka, jako budynek, też miała swoją burzliwą historię. Ot, po prostu, pani Poznańska, ufundowała, szkołę. Otwarcie miało być 1 września 1939 roku. No, wiemy, co się wtedy stało i nie było tego otwarcia. Jak Niemcy się zagospodarowali, to zrobili tam gestapo, które pozostało tam przez całą wojnę. Dlatego był to ważny punkt obronny, więc kiedy Rosjanie weszli, pierwsze kroki postawili do tego budynku. Wyzwolili ten budynek. Stąd 19 stycznia. Rosjanie się tam zasiedzieli i po nich było tam UB. Potem pracował w tym budynku mój ojciec. Mój ojciec np. projektował Teatr Wielki, który a propo jest większy albo był większy od warszawskiego Teatru Wielkiego, czego nam zazdroszczono. Ulicą Sterlinga jeździła 12ka, tory są oczywiście zaorane, już nawet nie widać że były. Jeździła do Narutowicza. I pewnego zobaczyłem u ojca na desce projekt i mówię: A co to takie czerwone? A bo komuś się strasznie pomyliło. Do teatru miała przylegać dekoratornia, a teraz jak tam się pojedzie to jest taki most, tak zwana przewiązka, łącząca taki kwadratowy, brzydki budynek, czyli właśnie dekoratornię, z bryłą teatru która jest z lewej, stojąc frontem do Narutowicza. To tak wygląda, bo komuś się zapomniało że tam tramwaj jeździ. I ta dekoratornia stała na torach, na planach oczywiście. No więc wymyślili, że zrobią taki most, gdzie widziałem niejednokrotnie jak dekoracja sobie po szynach przejeżdża.
A park, no nad parkiem bardzo boleję, to była chyba perła na skalę Europy. W Ziemi Obiecanej przecież jest opisany. Słyszałem, że pierwszy pokaz filmu w Polsce był właśnie w Sparcie, tak nazywam ten budynek. Już nie wspominając o balonach, o cyrkach, jarmarkach i innych takich atrakcjach. A wszystko po to, żeby piwo sprzedawać, no facet był genialny, genialny!
Autor:
Nieznany
Licencja:
Creative Commons
Urodziłem się w Górach Świętokrzyskich. W rodzinie rolniczej. Ojciec był rolnikiem, miał gospodarstwo nieduże, ok. 10 hektarów. na wiosnę w 46 roku uzyskałem maturę, z kolegą, który w gimnazjum w Opat...