Ponieważ ludzie tego nie znają to największa satysfakcją jest, jak widzą naszą pracę przy okazji jakichś festiwali, wystaw. Kiedyś brałyśmy udział na Dniach Łodzi, albo na Jarmarku Wojewódzkim. My wte...
Rodzinna tradycja
lata | 1940 dodano | 05.12.2018
dodał(a): melaine koina
Wypadałoby zacząć od historii mojej mamy, która jako szesnastoletnia dziewczyna, wybrała się z dwiema siostrami na kursy haftu, szycia i wyszywania na siatce, czyli filet. Później jako młode dziewczyny uzupełniały się i pracowały na zmianę. Takim sposobem cała rodzina – jedno pokolenie, następne pokolenie, wszyscy uczyli się tych samych robót. Mama moja wyszła za mąż w roku 1927, nas było czworo – trzech braci i ja – plus tata z mamą, wszyscy robiliśmy firanki filet, obrusy, kapy na łóżka, serwetki, poduszki. Z czasem weszły do robienia komże dla księży – na przykład w katedrze ksiądz biskup miał robioną całą komżę siatkową flet, były robione trzy duże firanki do domu katedralnego – trzy metry na trzy i pół. Wielkie trzy firanki, bardzo dużo pracy. Były obrusy na ołtarze. Tak mi się przypomniało, że w tej chwili też w katedrze wisi mój obrus. Z biegiem lat, czasy wojny – tatę Niemcy zabrali, brata najstarszego zabrali. Mama została z dwójką, potem się jeszcze brat urodził. Wtedy dorabiała sobie robiąc siatki na włosy do takich sklepów pasmanteryjnych. Kiedyś to była galanteria. Dużo było robione właśnie takich drobnych rzeczy, które ułatwiały życie. W dodatku, mama z literką „P” jako Polka musiała urzędować w czasach wojny i wtedy było bardzo ciężko. Z biegiem lat my, jako dzieci nauczyliśmy się mamie pomagać i później ja już samodzielnie zaczęłam robić dużo koronek poza Łódź. W Słupcy są moje koronki na ołtarzach, w Częstochowie, w Gdańsku, teraz już nie pamiętam wszystkich miejscowości.
Autor:
Nieznany
Licencja:
Creative Commons
Mamy taką członkinię, która przepięknie wyszywa haft krzyżykowy na sztywniku (bo tam są bardzo cienkie nitki) i co jest najciekawsze wyszywa bez okularów krzyżyki milimetr na milimetr. Mniej więcej &n...