O terenie zakładu i warunkach pracy
lata | 1970 dodano | 06.11.2018
dodał(a): melaine koina
Teren był tak rozległy, że znajomi, którzy widzieli ten zakład, pytali, czy po pracy ja wózkami jeżdżę. Ja na to, że takiej potrzeby nie ma, ale jakbym się uparł, to pociągiem mogę pojeździć, z racji tego że bocznica tam była. Chociaż mówiąc szczerze, wyprawa do magazynu technicznego to już była poważna sprawa, dlatego że tkalnia znajdowała się, powiedzmy, na wysokości przędzalni a magazyn techniczny był pod cmentarzem, przy obecnej ulicy Karskiego. Zimą zwłaszcza była to o tyle nieciekawa wyprawa, że na tkalni było tak 28 stopni Celsjusza i 70% wilgotności, raczej taka dżunglowa temperatura. Więc jeżeli było -10 czy -15 za oknem, to jak ktoś miał tam iść, sytuacja była faktycznie nieciekawa. Z tym że to była rzadka sprawa, no ale od czasu do czasu trzeba tam było iść.
Tak to wyglądało. Poza tym latem było o tyle dobrze, że jak salowy nie widział, to myśmy mieli bardzo blisko basen, no to się wykorzystywało. A to sobie człowiek wskoczył do basenu, to się trochę ochłodził. Bo przy dobrej temperaturze, znaczy tak rzędu dwudziestu paru, trzydziestu paru stopni, to na tkalni było takie powietrze, że śmieliśmy się, że można było wycinać jako kostkę. Że jako kostkę można było wyjąć po prostu z tkalni.
T.S.: A słyszałem niedawno, nie tylko tutaj to było testowane, jazda na wrotkach...
M.S.: Tak. To nie było za moich czasów, ale moi koledzy opowiadali, którzy wcześniej pracowali, że dla tkaczek tutaj były wrotki. Był moment taki, że jak ja tutaj zacząłem majstrować, to miałem 44 krosna do obsługi. Tkaczka miała 22, ja miałem 44 na zespole. Ale było tak, że miała 64 tkaczka. No więc średnio przy tych dwudziestu dwóch krosnach do obsługi ona robiła do czterdziestu kilometrów dziennie. No to jak miała 64, no to sobie wyobrażacie...
Fakt, że ja jestem człowiekiem niebrzydliwym, a to tak w nawiązaniu do naszych tkaczek. Coś naprawiałem, leżałem na podłodze i tkaczka przyszła. No wiadomo, ty leżysz, taki hałas... No i pan majster głowę wystawił tak przypadkowo, że pod fartuch włożył, no bo jak stała nade mną, no więc nie ma sprawy. Słuchajcie, pierwszy raz w życiu widziałem coś takiego. To tak, jakby tej kobiecie na nogi szlakę wysypać, takie żylaki... Normalnie, jakby szlakę! Ja otrząsnąłem się, Boże Święty! Coś koszmarnego, panie miały takie nieciekawe rzeczy. Zresztą podziwiam te kobitki, że wyrabiały to wszystko, że oprócz tego, że tkały tu jako tkaczki, to jeszcze sprawy domowe dały radę załatwić, to naprawdę trzeba było mieć duże samozaparcie i siłę. Nie wiem, gdzie one to znajdowały.
M.S.: Jako ciekawostka, kobitki jeszcze za moich czasów do szóstego miesiąca ciąży pracowały na tkalni, na krosnach, także też to świadczyło o czymś...
T.S.: Powiem Ci, że wraca to z powrotem. W niektórych zawodach, nie we wszystkich, ale...
M.S.: Ale tu na tkalni...
T.S.: Załóżmy, są przesuwane do troszkę lżejszych prac, bo bardziej humanitarnie się, że tak powiem, teraz podchodzi, jeśli chodzi o pracodawców, ale u mnie koleżanka też nie tak dawno wróciła z wychowawczego, to też spokojnie do piątego miesiąca, z tym że ona do trzeciego, czwartego pracowała na tkalni. Jak już było widać brzuszek, to ją przesunęli do trochę lżejszych, ale później miała styczność z jakimiś chemikaliami, więc na wszelki wypadek poszła już na zwolnienie.
M.S.: No nie, tutaj potem, w trakcie, wprowadzono oddział pracy chronionej. Jak tylko kobitka przyniosła zaświadczenie, że jest w błogosławionym stanie, bez względu na to, który miesiąc, szła tam i tam już pracowały krócej, miały łatwiejsze prace. One miały specjalną gimnastykę, miały opiekę ginekologa, była położna, także to było dobrze zorganizowane i nie było problemu.
T.S.: Czyli na miejscu byli, tak?
M.S.: Tak, tak. Zresztą tu nie było kłopotu, tu zakład miał własną przychodnię...
Sam ten zakład robił wrażenie dlatego, że był taki duży. Tak jak mówiłem, wszędzie było daleko. Ale z drugiej strony, wszystko na terenie tego zakładu było. Była duża stołówka, były tam również i kantyny, kioski, od czasu do czasu, zwłaszcza w okresie kartkowym, można było coś niecoś dostać. Oczywiście jako ciekawostka, zakład Marchlewskiego własne kartki też posiadał. To było to.
Zwłaszcza miłe wspomnienia mam takiego pana Stefaniaka, on był tak którymś z kolei pokoleniem, którego dziadek budował, rodzice oboje pracowali i on też w tym zakładzie, także trzy pokolenia pracowały. On miał dużo do powiedzenia, więc żeśmy się czasami ciekawych rzeczy nasłuchali i on mi pokazał ciekawostkę taką. W zakładach Marchlewskiego te słynne kanały, tunele łączące wszystkie główne budynki Poznańskiego podziemnymi kanałami. Po prostu można było nie wychodząc na powierzchnię wyroby przewozić między poszczególnymi budynkami. Myśmy tam przez pewien okres czasu magazyn części zamiennych mieli, ale nikt się w te kanały szczególnie nie zapuszczał. To nie należało do przyjemnych rzeczy, dlaczego że, nie ukrywajmy, nie dość ładnie pachniało i na dokładkę masę szczurów było. Zresztą nie tylko szczury, ale i prusaki, tego były niewyobrażalne ilości. Ja nie jestem człowiekiem obrzydliwym, ale niektórzy moi koledzy, którzy byli, to kończyło się czasami ciekawie. Wyjął torbę ze śniadaniem, wyjął śniadanie, a tam kolekcja prusaków wychodziła z tego... Rzecz polegała na tym, że jak człowiek się umył i przebierał w ciuchy, cywilne jak myśmy to nazywali, to wszystkie swoje rzeczy musiał dobrze wytrząsnąć, żeby czegoś takiego do domu nie przynieść, a bardzo chętnie do butów się ładowały. Trzeba było bardzo dokładnie wytrzepywać to wszystko.
Autor:
Nieznany
Licencja:
Creative Commons