Blok na Dąbrowie, czteropiętrowy. Oknami kuchni, oknami północnymi do ulicy Lenartowicza przystaje. To było wielkie szczęście dostać mieszkanie i pomogło mi Stowarzyszenie Dziennikarzy. No i fakt, ż...
Mój zawód to jest ciężki
lata | 2010 dodano | 06.11.2018
dodał(a): melaine koina
Mój zawód to jest ciężki, ciężki. I tak jak mówiłem na początku, że ja tylko dziewięć miesięcy się uczyłem, to jest wyjątek, bo szewstwa trzeba się uczyć trzy lata żeby być czeladnikiem. Później jeszcze trzeba drugie trzy lata żeby mistrza dostać. A ja w swoim zawodzie trzy razy zdawałem egzaminy i wszystkie egzaminy moje były na pięć. Czeladnicze zrobiłem jak tutaj otworzyłem ten zakład, To chwilowo tylko ukończyłem kurs w zakładzie doskonalenia rzemiosła na Łąkowej i po siedmiu latach zdawałem w Izbie Rzemieślniczej egzaminy na dyplom czeladniczy. To na, ile tam było chyba ponad dwadzieścia osób, to byłem jeden najlepszy. Później mistrzowski zrobiłem, to dwóch nas było, ale na praktycznym egzaminie, to żeby nas wziąć i nie skłócić to mnie dali pięć z odpowiedzi, czwórkę z praktyki, a temu koledze trójkę dali z odpowiedzi, ale z praktyki dostał pięć. I tak nas wzięli wyrównali. Później był kurs ortopedyczny u nas w cechu, a też chyba z pół roku trwał. Ja poszłem na ten kurs, to tutej mam zdjęcie i dyplomy obydwa. Na tym kursie też byłem tam jeden z lepszych zdających, chociaż nie mogli mnie tam za bardzo wyróżnić, bo przecież tam w cechu jak pracowali to jak wziąć takiemu człowiekowi nie dać pięć, a Romanowskiemu dać cztery. Tak było, tak było. Robię wszystko, naprawiam obuwie, trochę i nowych też butów ortopedycznych robiłem, bo kolegę miałem cholewkarza, on tez miał dyplom mistrzowski, ale on był tylko cholewkarz, a ja go zaprosiłem do siebie na ten kurs, mówię: „dlaczego Józiu nie masz mieć prawa dyplomu mistrzowskiego szewstwa ortopedycznego?”. Zgodził się i też zdał, bo to był wyjątkowy luksus cholewkarz. Żeśmy byli po jednej szkole obydwa tylko to nieszczęście, że w Lipcach Reymontowskich maszyna rolnicza jego rozszarpała. Fakt jak on wpadł w maszynę rolniczą, co on tam robił to nie wiem. A tutej do dziś dalej robię, no i chciałbym dalej jeszcze służyć ludziom w swoim zawodzie, bo nie ma takich drugich zdolnych rąk. A ja przez te swoje lata reklamy [reklamacji] nie mam, nie ma mowy, żeby reklama była, a jakby się trafiło tam coś, bo czasem się trafi, to pół słowa nie mówię, tylko z powrotem to zrobię, naprawię, oddam. Spokój jest, ludzie zadowoleni. Ja przychodzę, dzień dobry każdemu mówię, znam nie znam, przez park idę. Ludzie nieraz się pytają: panie my się nie znamy. Ja mówię: od Adama i od Ewy się znamy. Także z ludźmi nie mam kłopotów, żyję tak jak potrzeba. I to jest taka prawdziwa prawda. Jeszcze by się chciało porobić, z ludźmi pożyć, bo to jest najważniejsze. Najpiękniejsze życie poszło, z niewolą, ze wszystkim, ze zmartwieniami. Tylko się cieszę dziećmi, rodziną. To jest na zakończenie najpiękniejsze. Takich dzieci mieć, takich wnuków to jest wielki skarb. O tak to jest.
Autor:
Nieznany
Licencja:
Creative Commons
Cmentarz Świętej Anny na Zarzewie. Najpierw chodziłem tam z rodzicami do ich rodziców. Trójka wtedy dojeżdżała bardzo, bardzo daleko to pętli przed cmentarzem jeszcze. Potem trzeba było przejść tory...
Ja akurat miałem to szczęście, że żona gdzie indziej pracowała. Ja prywatnie. Też już się kończyło, ale ja byłem dobrym fachowcem, więc przerzuciłem się, jak mi nie schodziło. Jako podwykonawca robiłe...