Zakład tutej powstał trzydzieści pięć lat temu. Wtedy to się powodziło dobrze. Znaczy za tamtych czasów komunistycznych. Może innym gorzej, może, a mnie dobrze było. Także dobrze szło. Od dziesięciu l...
Od spawania kotłów, przez kołdry, do własnego warsztatu
lata | 1970 dodano | 06.11.2018
dodał(a): melaine koina
Po tej szkole, na Łąkowej pracowałem prywatnie, w zakładzie kotlarskim - spawałem kotły do centralnego ogrzewania w tym czasie. To nie tak jak teraz w sklepie, idzie się, kupuje, nie było. Ja pomimo, że nie miałem licencji, bo to trzeba było mieć na spawanie kotłów licencję, ale ten prywaciarz, na Wygodnej, Myszkorowski się nazywał, brał ludzi, co mieli licencję, oni wódkę pili, tak było, ja jeszcze nie piłem, tak do dwadzieścia, a już miałem osiemnaście lat i ja spawałem. A oni tylko na kotle te stempel przybijali, że to oni spawali, no bo licencję, zezwolenie mieli. Ale ten prywaciarz stwierdził, że ja lepiej spawam jak oni, no bo oni starsi jak ja, ręka się tam trzęsie, niedowidzi, wódkę pili, a ja byłem sprawny. Jak mi pokazali jak, zresztą tam w szkole już nauczyli to już ja lepiej spawałem jak oni. Pomimo, że oni mieli zezwolenia, a ja nie. Ale od niego uciekłem, bo poszłem na kolej pracować. Bo koledzy tam pracowali i mówią, co ty tego, tu u nas więcej zarobisz, jakoś faktycznie więcej, mundur dostaniesz, węgiel dostaniesz, przejazdy za darmo, tak było, kolejarze… Ale tylko tydzień tam robiłem… bo to nas, chłopaków, pod parowóz wsadzali, jak parowóz z trasy przyjechał zaoliwiony oliwa się ciekła w kanale no i to ci młodzi świeży do tej najgorszej roboty. Po tygodniu te ubrania robocze już przesiąkły oliwą do ciała. To było na dworcu Kaliski. Pracowałem tam jak jest teraz Konstantynowska, tam jest parowozownia, i ona tam jest pewnie już nieczynna. A pracowałem na Wygodnej, na Karolewskiej, za dworcem, i ten prywaciarz akurat mnie spotkał, mówi, a co ty do roboty nie przychodzisz, mówi, ja na kolei pracuję. A dlaczego? Bo więcej płacą. Dobra, podwyższę ci. Przychodź do mnie, z powrotem. Poszłem.. Po tygodniu. Tydzień na kolei pracowałem. Jeszcze pamiętam krawca, że wymiary ze mnie zdejmował, bo mundur, chcieli mi uszyć już, ale nie uszyli chyba.
Zakład spawania kotłów znajdował się na Wygodnej, od Karolewskiej odchodziła. To był domek jednorodzinny i koło domku taka szopa była i tam się robiło. Zimno, cimno.. i tam się zrobiło kocioł, później trzeba było go u klienta zamontować, no to już później tam się robiło u kogoś.
Później pracowałem w fabryce kołder i parasolek. Gdzie tysiąc kołder, co najmniej, schodziło dziennie. Kopernika 36. Nieistniejąca już fabryka. Teraz tam jakieś coś do okien robią. To były kołdry i parasolki. Kołdry na Kopernika, a parasolki to było porozrzucane, bo to galwanizeria była na Złotnie, to na wsi musiało być, poza miastem, bo to trujące. Szycie było na Zielnej, konfekcjonowanie, później było na Skrzywana, tu na Bałutach gdzieś, tak porozrzucane to było. To było składanie, szycie i parasolka kosztowała drogo, pięćdziesiąt sześćdziesiąt złotych, nie jak tera, za dziesięć złotych chińską można kupić.
Ja znam profil tego, ile to wymaga pracy, taka parasolka, i za dziesięć złotych, jak Chińczycy sprzedają, to ja nie wiem, jak oni to robią. Fakt, że robią taką lipę, ale pewne elementy, stelaż, uszycie, no musi być takie prawie to samo. A tam, na Tuwima właśnie była ślusarnia, tam się robiło te wszystkie druty, stelaż. Nie istnieje już nic.
Autor:
Nieznany
Licencja:
Creative Commons
Moje stanowisko mechanik maszyn szyjących. Do kołder to były maszyny podobne jak taka zwykła stębnówka, tylko z tym, że to ramię dwa metry długie miało. No bo kołdra jest przecież długa. Na dwa metry ...