Wtedy (1946r.) nauka na studiach była ogromnie trudna w sensie lokalowym. Sal wykładowych nie było. Wykłady mieliśmy w kinach. Łódź rozwijała się bardzo intensywnie w końcu XIX wieku, szczególnie...
Cały proces przez te trzy lata każdy z uczniów musiał przejść
lata | 1960 dodano | 01.11.2018
dodał(a): melaine koina
W sześćdziesiątym pierwszym roku po ukończeniu szkoły podstawowej uczęszczałem do zasadniczej szkoły włókienniczej przy Zakładowej. To był pierwszy rocznik, można powiedzieć. Bardzo wysoki poziom. Dużo nas nauczono. Cały proces przez te trzy lata każdy z uczniów musiał przejść, każde stanowisko pracy. Dwa tygodnie - praktyka taka była. Tak że dla mnie struktura i zarządzanie dużym zakładem nie stwarza żadnych problemów, bo znam to z praktyki. Ze szkoły, z nauki. Wykładowcami byli dyrektorzy, profesorowie z Politechniki, tak że wtedy był, o ile pamiętam, dyrektor Goldman. On o to dbał, żeby kadra była na bardzo wysokim poziomie. Po skończeniu zawodówki zacząłem pracę jako tkacz. Wykwalifikowany. Pracowałem bardzo krótko. Chyba z pięć miesięcy. Potem dostałem wakat zakładacza osnów, bo byłem przygotowany na mistrza. A żeby mistrza wyszkolić w przemyśle włókienniczym, potrzeba osiem lat minimum. Natomiast farbiarz musi być szkolony czternaście lat, żeby był dobrym fachowcem na wykańczalni. I tak pracowałem jako zakładacz dwa lata, może trzy. Później dostałem wakat, taki awans, można powiedzieć, tkacz, zakładacz osnów. Mechanikiem maszyn byłem do chyba sześćdziesiątego ósmego roku. Byłem na etacie mechanika maszyn. Później poszedłem do wojska, przyszedłem z wojska i dostałem wakat mistrza. I swój zespół już. To minęło prawie osiem lat praktyki.
I uczyłem się u mistrzów o bardzo wysokich kwalifikacjach i dużej wiedzy. Dlatego, że to byli ludzie narodowości holenderskiej, niemieckiej, przedwojenni mistrzowie. Oni nawet opowiadali przy kolacji, jak w Łodzi pracowali, jak pieszo z Pabianic na trzy zmiany do Łodzi musieli iść. Wiedzę mięli oni bardzo złożoną i jakby się zaufanie się u nich zdobyło. To wtedy byli otwarci i wszystko przekazywali, co umieli Bo na początku nie bardzo. Musieli zdobyć zaufanie. No i jako mistrz pracowałem na zespole. Oczywiście potem podnosiłem kwalifikacje. Szkoła średnia. Potem mistrz wiodący. Awans, że już dowodziłem czy zarządzałem zespołem, gdzie było ośmiu mistrzów. Sale trzysta dwadzieścia krosien były i cała logistyka, wszystko już należało do mnie. Później jeszcze był mistrz wypromowany i pracowałem w Pabianickich Zakładach Przemysłu Bawełnianego. Przedwojennych "Krusche - Ender" - to się nazywało. Do osiemdziesiątego czwartego roku.
Ponieważ wszystko osiągnąłem w tym zakładzie, miałem zawsze najlepszy zespół, już mi brakowało. Nudziłem się po prostu. Złożyłem wymówienie i otworzyłem u siebie w domu firmę ze swoimi maszynami i przeniosłem się do spółdzielni. W spółdzielni pracowałem chyba z dziesięć lat. Dopóki nie upadła, dopóki przemysł włókienniczy nie upadł. To były lata chyba dziewięćdziesiąt.. dziewięćdziesiąt dwa. Lata dziewięćdziesiąte, można powiedzieć. I jak spółdzielnia upadła, to otworzyłem firmę prywatną
Autor:
Nieznany
Licencja:
Creative Commons
Ja chodziłam do szkoły, chyba najlepszej w Łodzi, to było gimnazjum im. Elizy Orzeszkowej, na Kościuszki 21. po wojnie jak tam byłam, to tam był wydział geografii Uniwersytetu Łódzkiego, a teraz nie w...