Pracownia Wykończeń Szlachetnych
lata | 1970 dodano | 31.10.2018
dodał(a): melaine koina
I przejęła mnie inna pracownia, w której praktycznie już byłem przez dwadzieścia lat. To była pracownia wykończeń szlachetnych, czyli robiliśmy takie doświadczenia, które pozwalały na to, żeby - jak by to pani powiedzieć, żeby nie używać bardzo naukowych terminów. W każdym razie chodziło o to, tak mówię kolokwialnie, żeby tkanina była bardzo mocna, żeby się nie gniotła, żeby miała dobry połysk. Takie wykończenia szlachetne.
W tym zakładzie przepracowałem dwadzieścia lat, do dziewiędziesiątego pierwszego roku. Moją przełożoną była pani docent doktor Zofia Mochnowska. Taka starsza pani, bardzo miła z resztą. W zasadzie taka mama, można powiedzieć, bo ona była jeszcze starsza od moich rodziców. Taka wiekowa pani była. Wtedy przynajmniej tak mi się wydawało, że była bardzo stara, miała gdzieś około sześdziesiatki. To się wydawała taką osobą już wiekową. A tu człowiek miał dwadzieścia trzy, dwadzieścia cztery lata, no to starzy ludzie to byli bardzo.
Było nas w pracowni chyba cztery osoby. W zasadzie, można powiedzieć, że musiałem się uczyć samemu wszystkiego. Ta praca polegała na tym, że trzeba było być - nie wiem, skąd mi się to później wzięło, że trzeba było być alfą i omegą we wszystkim. Nauczyłem się tam podstaw metrologii, czyli musiałem się nauczyć, jak się bada wytrzymałość tkanin, jak się bada gniotliwość tkanin. Jak załatwiać te wszystkie sprawy w magazynach, jak wozić tkaniny. Nauczyć się jeździć po zakładach pracy. Wie pani, dla mnie był szok, jeśli po raz pierwszy w życiu byłem w zakładzie produkcyjnym, postawili mnie przy maszynie i ja musiałem nawet w pewnym momencie udawać, że ja to umiem robić. Nawet nie wiedziałem, jak ta maszyna wygląda, co ona właściwie robi, ale musiałem się tego wszystkiego po prostu nauczyć.
Autor:
Nieznany
Licencja:
Creative Commons