Ja się tak wychowałem na ulicy Poznańskiej puszczałem, że tak powiem, łódki w tych rynsztokach kolorowych, gdzie pływały z fabryk, prawda, te ścieki zabarwione od tkanin na różne kolory. Ja to jeszcze...
Byliśmy specyficzną uliczką
lata | 1960 dodano | 29.10.2018
dodał(a): melaine koina
Mieszkałem na ulicy Kaszubskiej. To jest w bok ulicy Limanowskiego. Byliśmy specyficzną uliczką. U nas na rogu pan Franciszek List miał piekarnię. I to była piekarnia, gdzie zaopatrywała się cała okolica: ks. Brzóski, Limanowskiego, Wąska, Piwna. No, aż z Piwnej ludzie przychodzili. Zabawne było to, że w piątek wieczorem pod piekarnią ustawiała się kolejka, żeby mieć świeży, ciepły chleb na sobotę i niedzielę. To byliśmy my faworytami pod tym względem. Mieszkałem w kamienicy pod numerem 11. Od frontu był drewniak. Byliśmy dostatnią kamienicą, bo mieliśmy studnię na podwórku. A to było w tamtych czasach wyróżnienie naprawdę duże, bo na przykład już 13-tka musiała chodzić se het kawał na pole, bo tam był ten miejski hydrant założony. To tam właściwie większość ulicy chodziła po wodę. A to trzeba było w wiaderka i nieważne, czy miałeś dziesięć lat, czy miałeś sześćdziesiąt - wiaderka i trzeba było po tą wodę de zasuwać. Nie było kanalizacji, był rynsztok.
Najfajniejsze zabawy były po ulewnych deszczach, bo się puszczało łódki, robiło się wyścigi. Też się tak człowiek bawił. Dlaczego nie? Bo wtedy zupełnie inna były zabawy, niż to dzisiaj wygląda na podwórku. Później nam wstawili trzepak, a wtedy był jeszcze taki drewniany, więc się na nim nie dało figur łapać. Dopiero później nam drewniany zlikwidowali, wstawili metalowy. A więc wtedy akrobacja już była trzepakowa.
W mojej kamienicy było bardzo dużo dzieci. Te rodziny były dosyć liczne: u Kowalskich była piątka, u Mintosów trójka, u nas była dwójka, u Gutkowskich była trójka. Więc jak się spotkaliśmy na podwórku, to było z kim się bawić i w co się bawić. Tym bardziej, że przedział był taki mniej więcej sześć, siedem lat. Taka mniej więcej między nami była różnica na podwórku. Bo jeszcze część w drewniaku też mieszkało, sześć rodzin, bo tam były Binterowie, Płach mieli czwórkę dzieciaków, ale takie dziewczyny, że Jezu kochany! Do dzisiaj pamiętam. Tak, że tutaj nam się bardzo fajnie żyło, bo było nas. Później rozebrali nam drewniak, zrobił się bardzo duży plac do zabawy. Do szkoły podstawowej chodziłem do siedemdziesiątej siódmej na Prusa. Tutaj mieszkaliśmy do siedemdziesiątego pierwszego roku.
W siedemdziesiątym pierwszym roku rodzice dostali mieszkanie w blokach. Zresztą sąsiedzi mówili: "Po co wy się wyprowadzacie, zaraz tu nam doprowadzą wodę, zaraz będziemy mieli kanalizację, wszystko. Będziecie mieli jak w blokach!". Ale rodzice woleli nie czekać, aż będziemy może mieli, tylko poszli, żebyśmy już mieli. No i w styczniu siedemdziesiątego pierwszego roku przeprowadziliśmy się na Osiedle Żubardź i tutaj właściwie urzęduję do dnia dzisiejszego. Tak, że no kawałek czasu na tym osiedlu przeżyłem.
Ale na Kuszubską jeszcze od czasu do czasu zaglądam. Teraz, jak przejeżdżam koło Kaszubskiej, to naprawdę serce boli, jak patrzy się. Moja kamienica stoi nadal, tak. Ta i jeszcze jedenastka i trzynastka ocalały. Lista już nie ma. W tej chwili tam budują stację benzynową. Siódemkę też już rozebrali, a tam była najliczniejsza rodzina na ulicy, bo ich było tam jedenaście sztuk. To tam dopiero można było się z nimi bawić: w ganianego, w chowanego, wszystko tam wchodziło w rachubę. I to były naprawdę, może nie jakieś tam dostatnie te lata, ale takie szczęśliwe.
Jak przyszła zima, to z tymi dokręcanymi łyżwami ścigało się po tej ulicy w prawą i lewą stonę. Człek był zachwycony, że ma, że może. Do parku się szło na górkę, bo tam niedaleko był park. My żeśmy go nazywali Anstadta, ja nie wiem, jak on się tam dzisiaj nazywa, ale wtedy to za szkołą był park Anstadta. I tam była górka i tam można było pojeździć na sankach. To takie życie było dziecinne, ale było fajne. Tutaj sąsiad Mintus miał króliki, Gutkowski miał gołębie, więc automatycznie ten dzieciak, będąc na podwórku, miał kontakt z tą jakąś przyrodą, z jakimś takim życiem. Te panie, jak ładnie wieczorem się robiło, babcie brały stołeczki wychodziły wokół studni se pousiadały, czy na studni se pousiadały. A to se zaczęły te robótki swoje. Jedna drugiej tam czy pokazywała, czy poplotkowały. Takie to było życie w tej kamienicy. To wyglądało jak, jak takie przyjazne życie rodzinne. Czasami myślę, że w rodzinie nawet chyba nie było tak fajnie, jak tutaj było. Bo dzieciaki faktycznie w palanta grały, ale babcie sobie usiadły, posiedziały, pogadały, poopowiadały. Młode z reguły panie to były w pracy, to ich z reguły nie było. Albo wróciły dopiero po pracy i jakieś te obowiązki. Alle ta starsza generacja lokatorów to właśnie był taki stołeczkowy zestaw. A to stołeczek, a to poduszkę wyniosła se i na studni se usiadły. Powiedzmy, Mintus z Kowalskim se usiedli i w warcaby se pograli. A to jakąś ćwiarteczkę se zrobili tam, bo to tak wypadało. O! Jak to się mówi - wypadało. Tak, że mówię, to były takie znajomości prawie że rodzinne.
To już później, jak przeprowadziliśmy się na Żabieniec, to próbowało jakoś zachować kontakty rodzinne, ale to już się właściwie nie udawało. Tu już bardziej lokator był sąsiadem, ale tylko sąsiadem. Rzadko dochodziło do jakichś takich sympatyczniejszych kontaktów. Nie mówię, że nie, bo do dzisiaj właściwie mamy. Co prawda już ze starej gwardii, jak z tego pierwszego naboru zostały nas tylko trzy rodziny. Reszta już po prostu się wykruszyła. Młodzi posprzedawali te mieszkania, teraz powprowadzali się nowi. Rośnie następna generacja, ale to już będą dzieci tego bloku. My już byliśmy tymi, którzy w jakiś sposób pierwsi odchodzili, bo tutaj sprowadzając się miałem czternaście, piętnaście lat chyba. Nasza znajomość, przyjaźnie zaczęły się właściwie od szkoły. Zaczęliśmy chodzić, spotykaliśmy się w szkole, zaczynaliśmy poznawać się, jak to chłopaki: jak wyjście na piłkę, pod blokiem już pograliśmy. Zaczynały się nawiązywać koligacje takie bardzie przyjacielskie i z tej grupy chodziliśmy do jednej klasy w czwórkę. Darek mieszkał w pierwszej klatce z Krzyśkiem, Boguś mieszkał w czwartej klatce, a ja mieszkałem w szóstej. I to tak, jak jeden coś miał, to gwizdnął na tego, tamten poleciał. Wtedy nie było telefonów, więc nie mógł zadzwonić, to leciało się na trzecie: "ty, wyjdziesz?", "teraz nie mogę", "no kurna, no cho, no", "dobra". No to idziemy do pierwszej klatki: "Darek, Darek?!", "ty, no lekcję robię!", "dobra, nie przesadzaj!". No i dobra, to spadali, to tam zaraz się poszukało, a to Michał mieszkał w drugiej klatce, Krzysiek jeszcze był na parterze jeden i to tak się powolutku zebrała taka całkiem fajna grupa chłopaków, że mogliśmy i pograć w piłkę, no i później, jak to już się zaczynało dorastać, to i na dziewczyny. Tak, że tu już my zaczęliśmy tworzyć taką grupę bez znajomości. No, ale jak to życie, po prostu rozrzuciło nas po Łodzi, po Polsce i do dzisiaj właściwie tylko z jednym z kolegów z tej grupy utrzymuję kontakt.
Autor:
Nieznany
Licencja:
Creative Commons
Chciałbym jeszcze nawiązać do swoich młodzieńczych lat, czy nawet dziecięcych. Skąd moje zainteresowanie po, muzyką - otóż moja rodzina była bardzo muzykalna, zwłaszcza ze strony mojej mamy. Kiedy pr...
Blok na Dąbrowie, czteropiętrowy. Oknami kuchni, oknami północnymi do ulicy Lenartowicza przystaje. To było wielkie szczęście dostać mieszkanie i pomogło mi Stowarzyszenie Dziennikarzy. No i fakt, ż...